Cześć.
Wczoraj przyszła do mnie moja ostatnia w tym roku lalka -
Byul Tiger Lily.
Jest niezwykle urocza i chciałam ją od momentu, w którym kupiłam Elowen, ale teraz... Jakoś nie czuję się w stu procentach dobrze. Odechciewa mi się wszystkiego, począwszy właśnie od lalek.
Cieszę się, że będę mieć nową lokatorkę, potem biorę ją do rąk, widzę, że jest śliczna, ale co z tego, skoro jedyne co mogę zrobić z taką lalką to na nią patrzeć...? Lalki chyba po to są, a ja najwidoczniej świruję. Nie nawiążę głębszej relacji z kawałkiem plastiku, tak? Boję się, że jutro będzie gorzej, że będę płakać, podczas gdy do niczego nie potrzebne mi lalki będą siedzieć na półce i spoglądać przed siebie swoimi martwymi oczami...?
Ostatnimi czasy czuję się, jakbym przestała być tą samą Ishtar, którą byłam jeszcze kilka miesięcy temu.
Moja lalkowa niemoc ujawnia się również w kompletnej niemożności nadania imienia lokatorkom. O ile Pullip Eternia wczoraj doczekała się chrztu i nazywa się teraz Beryl, to jeśli chodzi o tego Byula to znów jestem w kropce. Shiloh? Abigail? Charlotte?
Beryl nie tylko otrzymała wczoraj pierwsze i drugie imię oraz nazwisko (sic!), ale również docelowy wig no i chipy autorstwa mega utalentowanej
Makarreny.
I teraz wygląda dużo mniej arystokratycznie. Właśnie dlatego, gwoli ścisłości, nazywa się Beryl, bo krótkowłosa, ruda, (chociaż w sumie ten wig nie jest rudy, to bardziej ciemny truskawkowy blond) i tęczowooka Pullip właśnie tak powinna mieć na imię.
Na dzisiaj to tyle. I tak nie spodziewałam się nawet, że napiszę jeszcze jakiegoś posta. Wow, ostatnio szaleję z notkami. Dzikość serca :'D
P.S. Do zakładki 'autorka' wrzuciłam swoje zdjęcie, więc jak ktoś chce to może zobaczyć część mojej twarzy xD Szaleństwo.