wtorek, 23 grudnia 2014

ŚWIĘTA!

Cześć!
Już jutro Wigilia! Kto by się spodziewał, że ten czas tak szybko zleci? Mam dzisiaj dla was świąteczne zdjęcia - ale na początku chciałabym złożyć Wam świąteczne życzenia.

Wesołych Świąt! 
Życzę Wam, żebyście spędzili te święta tak jak chcecie - sami, z rodziną, z przyjaciółmi lub w jeszcze innej konfiguracji; Żebyście nie narzekali na brak dobrego jedzenia; Żebyście docenili nawet najmniejszy prezent; Żebyście odpoczęli i zregenerowali siły; Żebyście mieli kogo kochać w te święta; Żebyście byli tak po prostu szczęśliwi.
W oczekiwaniu na Mikołaja:
Darcy: Widzisz go, Ello?
Elowen: Czekaj, czekaj...

D: Tak, to on! Święty Mikołaj przyjechał!
E: Cicho, to jednak tylko sąsiad spod trójki.

***
Wyciągnęłam chochliki, żeby Wam pokazać, że żyją i mają się dobrze. Jednak resin to nie wszystko! Aż miło czasem sfocić coś innego. Yomi, Shiloh i Beryl grzecznie siedzą w pudle i czekają na swój szczęśliwy dzień. Poniżej zdjęcia nielalkowe - zrobiłam sesję uroczym, świątecznym ciasteczkom. Dostałam je od Kogoś Bardzo Ważnego i chyba przez to podobają mi się jeszcze bardziej.






Jeszcze raz wesołych świąt, kochani! Dziękuję Wam za to, że jesteście, że obserwujecie, czytacie i komentujecie mojego bloga. To bardzo dużo znaczy dla kogoś takiego jak ja.

piątek, 12 grudnia 2014

Angel.

Ophelie wróciła do rudej fryzury po przelotnym romansie z blondem.
 
Here I am expecting just a little bit
Too much from the wounded
But I see, see through it all
See through, see you

'Cause I threw you the obvious
To see what occurs behind the
Eyes of a fallen angel,
Eyes of a tragedy

 





http://daldollandmore.blogspot.com/

niedziela, 23 listopada 2014

you make this all go away

Dziś tylko kilka zdjęć z Ofelkowego pleneru.

In this place it seems like such a shame
Though it all looks different now, I know it's still the same
Everywhere I look you're all I see
Just a fading fucking reminder of who I used to be
 
Come on tell me
You make this all go away
You make this all go away
I'm down to just one thing
And I'm starting to scare myself
You make this all go away
You make it all go away

~ NIN, "Something I Can Never Have"






poniedziałek, 10 listopada 2014

Smoke away the last night.

Jesienią często zdarzają się mgliste, szare, pochmurne poranki. Szósta rano, miasto jeszcze śpi, wiatr smętnie porusza gałęziami pozbawionych liści drzew - jest trochę smutno, trochę nostalgicznie. Masz ochotę uśmiechnąć się do wspomnień poprzedniej nocy, ale z drugiej strony powątpiewasz, czy rozpamiętywanie przeszłości ma jeszcze jakiś sens. Odpalasz kolejnego papierosa, wokoło dym, jeszcze bardziej szaro niż dotychczas, kolory tracą na intensywności.

Z zepsutego radia sączy się raz po raz zakłócana muzyka. Cicho, żeby nie przeszkadzać. Nie budzić.
Patrzysz w pustkę; Czekasz.






Ophelie spodobała Wam się w blondzie, więc postanowiłam zrobić jej w tym wigu porządną sesję. Zaczęło się od słuchania Blutengel na zmianę z Die Antwoord, potem doszło do tego Dead Can Dance i zrobił się klimat. Wzięłam aparat i powstały powyższe zdjęcia. Idealnie obrazują mój nastrój z ostatnich kilku dni - w sobotę nie byłam sama, ale teraz już jestem i trochę mi smutno. Ofelce chyba też.

niedziela, 2 listopada 2014

Behind blue eyes.

Cześć!
Na wstępie chciałabym wszystkim podziękować za komentarze pod poprzednim postem i liczne życzenia!
Przyznam się, że  nienawidzę swoich urodzin. Nie znoszę. Ale w tym roku było zupełnie inaczej niż dotychczas - myślę, że nie nagnę faktów twierdząc, że to zdecydowanie najlepsze urodziny mojego życia. Potem zaczęło się pieprzyć (nie będę wdawać się w szczegóły, ale chodzi głównie o mój piekielny werteryzm; wiecie, ulokowanie uczuć w osobie, która ich nie odwzajemnia, stagnacja w tym stanie od trzech lat i robienie sobie nadziei), ale nieoczekiwanie wszystko potoczyło się bardzo dobrze i popołudnie przegadałam na kawie u kumpeli, by później, wracając, natknąć się na obiekt westchnień i cały wieczór spędzić we dwójkę. Nie można mieć wszystkiego, moi drodzy, ale coś jednak można!

To był przydługi wstęp, ale już przechodzę do meritum - między innymi, równie fajnymi prezentami dostałam nowy aparat.
Nie polubiliśmy się. Właściwie nie wiem jak on, ale ja miałam go dosyć od samego początku. Dziś jednak postanowiłam bliżej zapoznać się z gratem i nawet nawiązała się między nami nić porozumienia, której efektem są poniższe zdjęcia.

Teraz muszę się Wam do czegoś przyznać - możliwe, że uznacie to za profanację, ale dopiero dziś, od kilku miesięcy, na blogu pojawiają się zdjęcia robione aparatem. Od końca sierpnia do poprzedniego wpisu fotki strzelałam telefonem XD Taki ze mnie profesjonalista, ot co!

Ophelie pozowała dziś w innym wigu i innych oczkach :).










Ostatnia fotka - Ophelie przymierzała też dziś perukę w kolorze blond :D
Do napisania!

niedziela, 26 października 2014

All Hallows Eve!

Za niespełna tydzień Samhain, a jutro świętuję szesnaste urodziny. Starość, moi drodzy, starość!
Dziś mam dla was ilustrowaną, halloweenową opowieść z Ophelie.


Inkantacja

"Cruel be the wind as it quells my words,
I shout out to the rain!
Incantations I've so hope you've heard
That you live again..."

Czarnowłosa, odświętnie ubrana postać zatrzymała się przed bramą cmentarza. Księżyc wszedł w pierwszą kwadrę i jego blade światło nieznacznie oświetlało rozciągającą się za spiżową kratą starą, zaniedbaną nekropolię. Nagrobki stały w nieładzie - wiele z nich pokrywała warstwa ciemnozielonego mchu, inne - popękane i skruszone - walały się setką kamiennych odłamków na zarośniętej ścieżce wiodącej między pomnikami. Bluszcz piął się po pniach wiekowych, pozbawionych liści drzew, których gałęzie pokryte drobnymi kolcami rzucały złowrogi cień na zniszczone, kamienne płyty.


Postać nacisnęła poluzowaną klamkę przy furtce. Coś zaskrzypiało, z zawiasów osypała się rdza, a ozdobne, rzeźbione we wzór winorośli żelazne drzwi otwarły się z jękiem.
"Ego sum resurrectio et vita" - głosił niemalże zupełnie wytarty już napis, którym ozdobiono cmentarną bramę. Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem.
Wilgotna trawa tonęła w morzu rdzawo-czerwonych liści, które szeleściły przy każdym stawianym przez intruza kroku. Wokół panowała idealna cisza, przerywana jedynie tym cichym odgłosem stąpania. Sukienka drałującej przez mrok postaci co rusz zaczepiała się o któryś z cierniowych krzewów, a długie, czarne włosy unosiły się na wietrze. 


Kobieta. Musiała być młoda, choć sińce pod oczami i blade policzki nadawały jej dość ponurego wyglądu. Parła przed siebie, nie zważając na nic, tak, jakby zmierzała w doskonale jej znanym kierunku i według starannie opracowanego planu, którego nie mogły pokrzyżować ciemność i mlecznobiała mgła powoli zbierająca się wokół posępnych, kamiennych aniołów.
Księżyc schował się za chmurami. Cmentarz zatonął w gęstym mroku. Czarnowłosa zatrzymała się - po omacku odnalazła rosnące obok niej drzewo i przyparła plecami do pnia, biorąc głęboki oddech. Chłodne, jesienne powietrze dotarło do jej płuc, a nią samą wstrząsnął dreszcz. Było zimno. Wilgotna mgła osadzała się na skórze w postaci drobinek lodu.
Październikowy księżyc znów wyłonił się zza granatowych chmur. Rzucił światło na nagrobek, nad którym stała kobieta. 


Omszała, spękana płyta, niewyraźny, zatarty przez żywioły łaciński napis i data. Krzyż, którego jedno z ramion ukruszył mijający czas. Unoszący się w powietrzu zapach palonych liści. 
Czarnowłosa zacisnęła powieki i wyciągnęła zza dekoltu sukienki poskładaną kartkę papieru. Trzęsącymi się dłońmi rozwinęła świstek. Czarnym atramentem ktoś wykaligrafował na nim litanię złożoną z obcych, niezrozumiałych słów. Wyrazy układały się w wersety, każdy równej długości, te zaś tworzyły trzy strofy, każda składająca się z dziewięciu linijek.
Kobieta otwarła oczy, przełknęła ślinę (jakby chciała pozbyć się lęku, który raz zasiany stanął jej gulą w gardle) i wziąwszy wielki haust powietrza, zaczęła recytować. Zerwał się wicher.
Słowa, które płynęły z jej sinych ust brzmiały niepokojąco. Wykrzykiwane akapity, po części połykane przez nasilający się wiatr, po części powtarzane zwielokrotnionym echem przez opustoszały cmentarz rozgoniły mgłę, która ukryła się gdzieś w skrzydłach i złożonych dłoniach szarych posągów.
Strofy wydawały się nie mieć końca, aż w pewnej chwili głos zamarł w piersi czarnowłosej, która upadła na kolana, upuszczając przy tym kartkę, i objęła rękami chłodny nagrobek. Wiatr rozwiał jej włosy i zmroził łzy, powoli spływające po jeszcze bledszych niż wcześniej policzkach.


Usłyszała chrobot. Potem stłumiony wrzask. Ziemia zadrżała, płyta nagrobna z nienaturalnym hukiem pękła na pół, a blask, który wydostał się spod ziemi odrzucił płaczącą dziewczynę na bok. Wicher nagle ustał. Czarnowłosa, oparłszy się na łokciach wycofała się do tyłu, wciąż wpatrując się w narastającą jasność. Zatrzymała się, gdy poczuła za plecami szorstką powierzchnię kory drzewa.


 

Poświata zgasła. Księżyc na moment zniknął, zasnuty przez gęste chmury. Kobieta wstrzymała oddech, a kiedy blask Luny ponownie rozjaśnił mrok cmentarza, serce zamarło w jej piersi. Dostrzegła stojącą na przeciw niej postać - wysoką, eteryczną, przybraną w pogrzebową czerń.
-  Jesteś piękniejsza, niż zapamiętałam - głęboki, aksamitny głos dotarł do uszu czarnowłosej.
- Więc przyszłaś - po chwili wyjąkała siedząca na ziemi dziewczyna. - Przyszłaś do mnie. Proszę, nie odchodź.
- Mamy czas do świtu - nurzająca się we mgle, na wpół duchowa istota nachyliła się nad zdrętwiałą z zimna i przerażenia młodą kobietą. - To jedyna noc w roku. 
- Proszę, nie odchodź - powtórzyła czarnowłosa, kiedy opuszki palców mglistej postaci dotknęły jej zmarzniętego policzka. Nie poczuła chłodu. Nie poczuła też ciepła.
- Do świtu.
Potem światło księżyca zgasło, a obie postacie, złączone w uścisku, zatonęły w wzbierającej mgle, która ogarnęła też nieruchome anioły, cierniowe krzewy i żelazną bramę. Wszystko wokół spało, czekając poranka, a zaświaty połączyły się z krainą żywych - w tę jedną, jedyną noc z trzydziestego pierwszego października  na pierwszego listopada.


~koniec~
 
 Pozostaje mi tylko życzyć Wam wesołego Halloween i udanego tygodnia! :D

wtorek, 14 października 2014

Let me love you to death.

Dzisiaj będzie negliż. Lalkowy, rzecz jasna. W dużej ilości i natężeniu, toteż pozwalam sobie lojalnie ostrzec wrażliwych. Theme songiem jest Love You To Death najwspanialszego Type O Negative.
Wiecie, w taki dzień jak ten cholernie mi tęskno za graniem na pianinie i gdybym tylko wciąż miała je w domu to przysięgam, że przesiedziałabym przed nim wiele godzin bez przerwy. To był jedyny instrument na którym udało mi się nauczyć grać i z której to gry czerpałam niezłą ilość satysfakcji. A teraz już nie pamiętam niczego.

I am your servant, may I light your cigarette?
Those lips smooth, yeah I can feel what you're saying, praying
They say the beast inside of me's gonna get ya...


















A i wybaczcie moją ostatnią przerwę w komentowaniu. Nie miałam czasu, żeby coś napisać.