Dziś mam dla was ilustrowaną, halloweenową opowieść z Ophelie.
Inkantacja
"Cruel be the wind as it quells my words,
I shout out to the rain!
Incantations I've so hope you've heard
That you live again..."
I shout out to the rain!
Incantations I've so hope you've heard
That you live again..."
Czarnowłosa, odświętnie ubrana postać zatrzymała się przed bramą cmentarza. Księżyc wszedł w pierwszą kwadrę i jego blade światło nieznacznie oświetlało rozciągającą się za spiżową kratą starą, zaniedbaną nekropolię. Nagrobki stały w nieładzie - wiele z nich pokrywała warstwa ciemnozielonego mchu, inne - popękane i skruszone - walały się setką kamiennych odłamków na zarośniętej ścieżce wiodącej między pomnikami. Bluszcz piął się po pniach wiekowych, pozbawionych liści drzew, których gałęzie pokryte drobnymi kolcami rzucały złowrogi cień na zniszczone, kamienne płyty.
Postać nacisnęła poluzowaną klamkę przy furtce. Coś zaskrzypiało, z zawiasów osypała się rdza, a ozdobne, rzeźbione we wzór winorośli żelazne drzwi otwarły się z jękiem.
"Ego sum resurrectio et vita" - głosił niemalże zupełnie wytarty już napis, którym ozdobiono cmentarną bramę. Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem.
Wilgotna trawa tonęła w morzu rdzawo-czerwonych liści, które szeleściły przy każdym stawianym przez intruza kroku. Wokół panowała idealna cisza, przerywana jedynie tym cichym odgłosem stąpania. Sukienka drałującej przez mrok postaci co rusz zaczepiała się o któryś z cierniowych krzewów, a długie, czarne włosy unosiły się na wietrze.
Kobieta. Musiała być młoda, choć sińce pod oczami i blade policzki nadawały jej dość ponurego wyglądu. Parła przed siebie, nie zważając na nic, tak, jakby zmierzała w doskonale jej znanym kierunku i według starannie opracowanego planu, którego nie mogły pokrzyżować ciemność i mlecznobiała mgła powoli zbierająca się wokół posępnych, kamiennych aniołów.
Księżyc schował się za chmurami. Cmentarz zatonął w gęstym mroku. Czarnowłosa zatrzymała się - po omacku odnalazła rosnące obok niej drzewo i przyparła plecami do pnia, biorąc głęboki oddech. Chłodne, jesienne powietrze dotarło do jej płuc, a nią samą wstrząsnął dreszcz. Było zimno. Wilgotna mgła osadzała się na skórze w postaci drobinek lodu.
Październikowy księżyc znów wyłonił się zza granatowych chmur. Rzucił światło na nagrobek, nad którym stała kobieta.
Omszała, spękana płyta, niewyraźny, zatarty przez żywioły łaciński napis i data. Krzyż, którego jedno z ramion ukruszył mijający czas. Unoszący się w powietrzu zapach palonych liści.
Czarnowłosa zacisnęła powieki i wyciągnęła zza dekoltu sukienki poskładaną kartkę papieru. Trzęsącymi się dłońmi rozwinęła świstek. Czarnym atramentem ktoś wykaligrafował na nim litanię złożoną z obcych, niezrozumiałych słów. Wyrazy układały się w wersety, każdy równej długości, te zaś tworzyły trzy strofy, każda składająca się z dziewięciu linijek.
Kobieta otwarła oczy, przełknęła ślinę (jakby chciała pozbyć się lęku, który raz zasiany stanął jej gulą w gardle) i wziąwszy wielki haust powietrza, zaczęła recytować. Zerwał się wicher.
Słowa, które płynęły z jej sinych ust brzmiały niepokojąco. Wykrzykiwane akapity, po części połykane przez nasilający się wiatr, po części powtarzane zwielokrotnionym echem przez opustoszały cmentarz rozgoniły mgłę, która ukryła się gdzieś w skrzydłach i złożonych dłoniach szarych posągów.
Strofy wydawały się nie mieć końca, aż w pewnej chwili głos zamarł w piersi czarnowłosej, która upadła na kolana, upuszczając przy tym kartkę, i objęła rękami chłodny nagrobek. Wiatr rozwiał jej włosy i zmroził łzy, powoli spływające po jeszcze bledszych niż wcześniej policzkach.
Usłyszała chrobot. Potem stłumiony wrzask. Ziemia zadrżała, płyta nagrobna z nienaturalnym hukiem pękła na pół, a blask, który wydostał się spod ziemi odrzucił płaczącą dziewczynę na bok. Wicher nagle ustał. Czarnowłosa, oparłszy się na łokciach wycofała się do tyłu, wciąż wpatrując się w narastającą jasność. Zatrzymała się, gdy poczuła za plecami szorstką powierzchnię kory drzewa.
Poświata zgasła. Księżyc na moment zniknął, zasnuty przez gęste chmury. Kobieta wstrzymała oddech, a kiedy blask Luny ponownie rozjaśnił mrok cmentarza, serce zamarło w jej piersi. Dostrzegła stojącą na przeciw niej postać - wysoką, eteryczną, przybraną w pogrzebową czerń.
- Jesteś piękniejsza, niż zapamiętałam - głęboki, aksamitny głos dotarł do uszu czarnowłosej.
- Więc przyszłaś - po chwili wyjąkała siedząca na ziemi dziewczyna. - Przyszłaś do mnie. Proszę, nie odchodź.
- Mamy czas do świtu - nurzająca się we mgle, na wpół duchowa istota nachyliła się nad zdrętwiałą z zimna i przerażenia młodą kobietą. - To jedyna noc w roku.
- Proszę, nie odchodź - powtórzyła czarnowłosa, kiedy opuszki palców mglistej postaci dotknęły jej zmarzniętego policzka. Nie poczuła chłodu. Nie poczuła też ciepła.
- Do świtu.
Potem światło księżyca zgasło, a obie postacie, złączone w uścisku, zatonęły w wzbierającej mgle, która ogarnęła też nieruchome anioły, cierniowe krzewy i żelazną bramę. Wszystko wokół spało, czekając poranka, a zaświaty połączyły się z krainą żywych - w tę jedną, jedyną noc z trzydziestego pierwszego października na pierwszego listopada.
~koniec~
Pozostaje mi tylko życzyć Wam wesołego Halloween i udanego tygodnia! :D